Czy ciężka praca może być pasją? Okazuje się, że tak. Jest tylko jeden warunek. Trzeba kochać to, co się robi. Jeszcze lepiej, gdy wspólną pasję ma cała rodzina. Wówczas nawet największe trudności wydają się łatwiejsze do pokonania.
- Konie hodował pradziadek, dziadek i ojciec – opowiada pan Jan Stankiewicz. – Wszyscy mieli duże gospodarstwa. Ojciec przekazał swoje gospodarstwo bratu, niestety ten zginął tragicznie i bratowa sprzedała dobytek.
Pan Jan kupił własne gospodarstwo. Oczywiście m.in. zajął się hodowlą koni.
- Miałem wówczas trzy lata – opowiada Miron, syn państwa Stankiewiczów. – Spędzałem tu każdy weekend. Przy ojcu uczyłem się pracy przy koniach, ich pielęgnacji. Z dzieciństwa pamiętam, że rodzice codziennie urządzali przejażdżki. To była ich pasja, czas na odpoczynek i relaks. Dziś ja też nie wyobrażam sobie życia bez koni.
Przez wiele lat w gospodarstwie państwa Stankiewiczów pojawiło się mnóstwo tych zwierząt. Niektóre z nich, choć dziś już ich nie ma, tkwią w pamięci rodziny.
- Ojciec dowiedział się o koniu, który miał tylko jedno oko – wspomina Miron. – Zwierzę miało być przeznaczone na rzeź. Tata nie chciał do tego dopuścić, postanowił je odkupić. Tak też się stało. Pamiętam, że bez najmniejszych problemów przeskakiwał ogrodzenie o wysokości 1,7 m. Później natychmiast biegł do swego boksu w stajni. Ten koń był u nas przez wiele lat. Dziś też mam swojego ulubieńca. Jest nim Lord. Najbardziej podoba mi się w nim to, że jest bardzo niepokorny.
Lord jest też potężny, dostojny i piękny. Jednym z jego największych atutów jest gęsta czarna grzywa. Każdy, kto przejeżdża przez wieś, zwraca na niego uwagę.
W okolicy wszyscy wiedzą, że jeśli coś dzieje się z końmi, trzeba zadzwonić do pana Jana. On zawsze podpowie, co należy zrobić. To zasługa dużego doświadczenia w tej dziedzinie.
- Konie trzeba mieć w głowie – mówi. – Tę pracę po prostu trzeba lubić. Jest ciężka, choć czasem bywa też niebezpieczna. Należy pamiętać, że ogier waży około tony. Muszę przyznać, że ja nie potrzebuję wakacji. To, co robię, daje mi przyjemność.
Okazuje się, że miłość do koni bywa zaraźliwa.
- Choć dziś trudno w to uwierzyć, kiedy zaczęłam spotykać się z obecnym mężem, wcale nie byłam fanką koni – opowiada Mariola, żona Mirona. – Płakałam, gdy po raz pierwszy miałam pogłaskać to zwierzę. Bałam się potwornie. Teściowie kupili Diarę. Była dzika i nieprzystępna. Stopniowo zyskiwaliśmy jej zaufanie. Teść zaprosił do nas profesjonalnego trenera. Uczyłam się każdego dnia przez około godzinę. Diara była dla mnie wyzwaniem. Jestem ambitna, więc się udało. Dziś jestem instruktorem jeździectwa i hipoterapii. To moja pasja, moje życie.