Rodzina państwa Pielów z lasem związana jest od pokoleń. Można pokusić się o stwierdzenie, że miłość do przyrody, leśnictwo i myślistwo mają we krwi.
- Dziadek ukończył szkołę gajowych w Żywcu – opowiada Andrzej Piela, leśniczy leśnictwa Przykopka. – To była prywatna szkoła Habsburgów. Po I wojnie światowej wyemigrował za chlebem na północny wschód. Pracował jako gajowy w leśnictwie Ruda koło Grajewa. W 1940 roku został przesiedlony na Syberię, aż za Irkuck. Stamtąd ojciec – Franciszek i jego brat Józef w armii Berlinga szli od Lenino aż po Berlin.
Po wojnie pan Franciszek otrzymał gospodarstwo na wyspie Wolin. Później ukończył szkołę dla leśników w Zakopanem i od 1952 roku był leśniczym w leśnictwie Czerwonka.
- Kiedy ojciec zmarł w 1975 roku, funkcję tę zaczął sprawować mój brat Stanisław – mówi Andrzej Piela. – Natomiast ja, po ukończeniu Technikum Leśnego w Białowieży, najpierw rozpocząłem pracę w Nadleśnictwie Ełk w Mrozach Wielkich, a od 1993 roku jestem leśniczym w leśnictwie Przykopka. Jestem również absolwentem wydziału leśnego SGGW w Warszawie. Najstarszy z braci – Sławomir, nie był związany z leśnictwem. Tradycje rodzinne kontynuuje natomiast jego syn Waldemar.
Nieodłącznym elementem tego zawodu jest myślistwo.
- Tak było od wieków – mówi Andrzej Piela. – Dawniej był to sposób na dorobienie do pensji, kiedy mięso oddawało się na skup. Poza tym leśnik musiał mieć przy sobie broń, by chronić się przed kłusownikami lub złodziejami drewna. Dziś młodsze pokolenia myślistwo przejęły raczej jako pasję. Najważniejszy jest kontakt z przyrodą. Jest to też dobry sposób na regulację liczebności zwierzyny, która w nadmiernej ilości szkodzi.
- Czasem trzeba pilnować innych myśliwych – wyjaśnia Piela. – Nie wszyscy przestrzegają przyjętych zasad. Musimy dbać o tzw. gospodarkę łowiecką. Z jednej strony zabiegamy o to, by zwierzęta nie wyginęły, a z drugiej, by nie wyrządzały szkód na przykład w uprawach. Dzieje się tak wówczas, gdy jest ich zbyt dużo.
Myśliwi nie tylko chronią las, ale też pola uprawne. Czasem, w uzasadnionych wypadkach, muszą wypłacać gospodarzom odszkodowania za szkody spowodowane przez dziką zwierzynę. Zdarza się jednak, że zwierząt jest za mało. Te, które występują w małych ilościach, objęte są ochroną. Na przykład od 2001 roku moratorium objęty jest łoś. Dziś populacja tych zwierząt niebezpiecznie się zwiększyła. Zdarza się, że przechodzące przez drogi zwierzęta stanowią zagrożenie dla kierowców. Kilkakrotnie wciągu roku dochodzi do wypadków z ich udziałem.
- Wśród myśliwych są tacy, którym wystarczy obcowanie z przyrodą – wyjaśnia Andrzej Piela. – Jeśli nie chcą, nie strzelają. Nikt na nikim tego nie wymusza. Mamy swój kodeks, którym się kierujemy. Myślistwo w Polsce ma przecież bardzo długie tradycje. Dziczyzna jest przecież nieodłącznym elementem kuchni staropolskiej.
Cechy, bez których nie może się obejść myśliwy, to przede wszystkim cierpliwość i wytrwałość w oczekiwaniu na zwierzynę. Każdy musi być również sprawny fizycznie. Poza tym wykluczona jest porywczość.
- Wykluczyłbym też pazerność – zaznacza Piela. – Zachłanny myśliwy staje się kłusownikiem. Moim zdaniem myśliwy powinien być trochę jak Indianin, tyle ma ustrzelić (oczywiście pozyskując zwierzynę w sposób legalny), ile zje. Jest jeszcze jedna wyjątkowa i niezbędna cecha: musi mieć zdolności kulinarne. Chyba, że (tak, jak to jest w moim przypadku) owe umiejętności posiada żona.
Czasem wyprawy do lasu wiążą się ze smutnymi historiami. Często są one związane z okrucieństwem człowieka. Zdarza się, że myśliwy wraca z lasu ze zwierzęciem, którego wcale nie upolował.
- Wspólnie z żoną wielokrotnie przygarnialiśmy zwierzęta, które ktoś bezdusznie pozostawił w lesie – mówi Piela. – Tym sposobem dołączyły do nas dwa psy: Rafik i Znajda oraz kilka kotów.